Odpocznij
Na depresję choruje dziś ponad 320 mln ludzi (fot. sdominick / iStockphoto.com)
Na depresję choruje dziś ponad 320 mln ludzi (fot. sdominick / iStockphoto.com)

Kiedy w maju 2017 roku serwisy podały informację o śmierci Chrisa Cornella, wokalisty zespołów Soundgarden i Audioslave, nikt nie mówił o samobójstwie. Dopiero kolejne informacje, a wreszcie zdjęcia z miejsca zdarzenia wskazały, że ceniony muzyk współczesny, dla wielu legenda sceny, prywatnie szczęśliwy - wydawałoby się - mąż i ojciec, odebrał sobie życie. Dwa miesiące później w jego ślady poszedł Chester Bennington z zespołu Linkin Park, wokalista u szczytu popularności, ojciec sześciorga dzieci. Dramatyczne wideo irlandzkiej piosenkarki Sinead O'Connor, w którym mówiła m.in.: "Walczę (...) jak miliony innych ludzi (cierpiących na choroby psychiczne). Gdyby chodziło wyłącznie o mnie, to już by mnie tu nie było. Poszłabym wprost do mojej mamy... (...)" ponownie zwróciło uwagę świata na depresję. A jest to problem poważniejszy, niż chcielibyśmy przyznać - kosztowny społecznie i ekonomicznie, ale przede wszystkim śmiertelny.

 

Wśród osób chorujących na depresję, a mówimy o ponad 320 milionach na świecie, w tym 1,5 miliona w Polsce, aż 40 do 80 proc. ma myśli samobójcze, 20 do 60 proc. podejmuje próby samobójcze, skuteczne w 15 proc. przypadków. W światowej skali oznacza to milion zgonów rocznie - takie dane podaje Forum Przeciw Depresji , kampania społeczna, której celem jest popularyzowanie wiedzy o tej chorobie oraz pomoc osobom cierpiącym i ich rodzinom. "Codziennie z powodu depresji umiera 3800 osób. Co 40 sekund na świecie zabija się człowiek. W Polsce problem ten jest mało dostrzegany, mimo że każdego dnia aż 16 Polaków odbiera sobie życie - to więcej ofiar niż w przypadku wypadków drogowych. W 2013 roku w Polsce z powodu samobójstw zanotowano 6097 zgonów (dane z Komendy Głównej Policji). To blisko 2000 więcej niż w roku poprzednim. To także więcej zgonów niż w przypadku takich chorób jak rak piersi czy rak prostaty" - można przeczytać na stronie kampanii.

Z pamiętnika pacjenta*
Choruję na depresję. Kiedy piszę te słowa, jestem w trakcie drugiej fazy kolejnego epizodu. Jeszcze jestem w stanie funkcjonować: wykonać proste czynności w domu, toczyć niezobowiązującą konwersację, skupić się na kilka minut. Pierwsza faza, kiedy lęki i czarnowidztwo dopiero się pojawiają, zaczęła się około dwa miesiące temu.
Wcześniejszy epizod depresji, a raczej jego ostra faza, rozpoczął się niemal równo rok temu. Stabilizacja lekami trwała pół roku. Co oznacza, że ja i moja rodzina mieliśmy około cztery miesiące względnego spokoju.
To będzie mój ósmy, może dziewiąty epizod. Jeśli przyjmę, że każde leczenie trwało pół roku i przyjmowałam dziennie minimum dwie tabletki, to zażyłam trzy tysiące tabletek różnych antydepresantów. Statystycznie każdy epizod depresji zwiększa szanse na kolejny. Nawet nie łudzę się, że następnych nie będzie.
Żyję w stanie wojny, bo depresja to wojna, w dodatku wojna z najlepszym, najbardziej przebiegłym i najlepiej uzbrojonym przeciwnikiem, jakiego można sobie wyobrazić. Wojna z samym sobą. (...) Nikt nie może skrzywdzić mnie tak bardzo, jak ja sama - powtarzam czasami i jest to szczera, najczystsza prawda. W sekundę zniszczę poczucie własnej wartości, przypomnę sobie każdy błąd, każdą pomyłkę i będę się nimi biczować, powtarzając, jak beznadziejna jestem. Odkopię z zakamarków pamięci każdą niewykorzystaną szansę, każdy jeden raz, gdy zawiodłam i będę pastwić się nad sobą, kopać się i poniżać. Dowiodę, że nie jestem godna: miłości, przyjaźni, szacunku, czasu. Będę to robić tak długo, aż poczuję do siebie głęboką odrazę. To wojna nie do wygrania. Albo inaczej - niezależnie jak potoczą się jej losy i tak przegram, bo jestem zarówno napastnikiem, jak i obrońcą, zwycięzcą i przegranym. Rany zawsze będą moje.

Skąd się wzięła?

Zaburzenia depresyjne, przynajmniej we wstępnej fazie, są często niedostrzegalne dla osób postronnych. Niby nie dzieje się nic spektakularnego, gorszy nastrój czy kłopoty z koncentracją łatwo jest wytłumaczyć przemęczeniem. Chory zwykle zaczyna izolować się od znajomych, od bliskich, ale w społeczeństwie coraz bardziej oddalającym się od siebie to również nie budzi niepokoju. Dopiero ponawiający się płacz czy towarzyszące często depresji napady lękowe powodują, że bliscy dostrzegają problem.

 

Fakt, że choroby nie widać, nie oznacza, że wszystko odbywa się jedynie na poziomie czysto mentalnym. Z depresją łączą się realne zmiany w mózgu. Po pierwsze występują zaburzenia funkcjonowania przekaźników synaptycznych, przede wszystkim serotoniny, noradrenaliny i dopaminy.

- Poziom wszystkich wymienionych neuroprzekaźników spada. To, który ze spadków przeważa, determinuje konstelację objawów. Jeśli to serotonina - objawy są depresyjne, ale również lękowe. Jeżeli noradrenalina i dopamina, które odpowiadają za motywację i odczuwanie przyjemności, ich spadek prowadzi do anhedonii, czyli utraty zdolności odczuwania przyjemności, oraz obniżenia motywacji. To neurobiologiczne podstawy depresji - wyjaśnia Paweł Gałek, wykładowca i psychiatra związany z krakowskim Centrum Dobrej Terapii.

Od wielu lat mówi się również o czynniku genetycznym. Z danych cytowanych przez Grupę Synapsis wynika, że ryzyko zachorowania na depresję wzrasta wraz ze stopniem pokrewieństwa z osobą chorą. Przy pokrewieństwie pierwszego stopnia wynosi ono 15-30 proc. Rośnie, jeśli blisko spokrewniony chory przeżył swój pierwszy epizod depresyjny w wieku 20-30 lat, a jego choroba ma charakter nawracający. Z kolei według poradnika kopenhaskiego Instytutu Lundbecka , przetłumaczonego na język polski przez dr. hab. Jana Jaracza, często chorzy wskazują na zimne, pozbawione emocji wychowanie, odbieranie poczucia własnej wartości, bezpieczeństwa, doznaną we wczesnym okresie życia przemoc seksualną i fizyczną.

Często prawdziwa depresja maskuje się i na plan pierwszy wychodzą dolegliwości czysto somatyczne. - Towarzyszy jej wielkie napięcie i lęk, które ulegają somatyzacji, czyli zostają wyrażone poprzez ciało. Pojawia się ból mięśni karku, grzbietu, napięciowe bóle głowy. Dolegliwości pojawiają się też w obrębie przewodu pokarmowego - uczucie ucisku w żołądku, poczucie ciągłego dyskomfortu w jamie brzusznej, w końcu ból w klatce piersiowej, ból zamostkowy - wylicza psychiatra. I dodaje: - Osoby w depresji mają często tak obniżony próg bólu, że może je boleć nawet zwykły dotyk. Siedliskiem bólu jest ośrodkowy układ nerwowy. Ta relacja jest obustronna: ból psychiczny jest w stanie wywołać ból fizyczny. Zwykliśmy oddzielać dolegliwości psychiatryczne od tych somatycznych, a ból jest najlepszym przykładem zjawiska łączącego obie te sfery. Chory na depresję ma wyższą podatność na infekcje, dochodzi do zaostrzenia objawów alergicznych, również alergii skórnych, łuszczycy, wzmagają się przewlekłe zapalenia jelit, ulega zaostrzeniu choroba Crohna. Zależność między umysłem a ciałem jest bezsprzeczna.

Często to nie tyle złe samopoczucie, co choroby somatyczne, są powodem kontaktu z psychiatrą (fot. KatarzynaBialasiewicz / iStockphoto.com)

Często to nie samo obniżające się samopoczucie jest powodem kontaktu z psychiatrą lub psychoterapeutą, ale właśnie choroby somatyczne, których źródła nie można ustalić.

Z pamiętnika pacjenta
Fizycznie czuję się coraz gorzej. Mam zastałe, spięte mięśnie, a na karku wyrosła mi zbita, twarda poduszka, która boli przy każdym dotyku. Próbuję się rozciągać, czasami nawet udaje mi się wykonać krótką serię ćwiczeń, ale szybko rezygnuję. Wiem, że w mojej sytuacji to niewiele da. Żadna gorąca kąpiel, żaden masaż - nic nie pomoże, bo mózg wciąż i wciąż wysyła do mięśni sygnały, że muszą być w gotowości do ucieczki. Zaczynam też łapać przeziębienia. To również wina stresu, obniża odporność i powoduje, że każdą infekcję przechodzę dłużej i silniej. Do bólu psychicznego doszedł ten fizyczny. Już przestałam walczyć. Niech przejdzie po mnie, rozjedzie, wdepcze w ziemię. Przestało mi już zależeć.

Różne typy depresji

Depresja może wystąpić z różnym nasileniem i częstotliwością. Mówimy o depresji łagodnej, umiarkowanej lub ciężkiej. Objawy są zbliżone: przygnębienie, czarnowidztwo, zmniejszony lub zwiększony apetyt, lęki, nieuzasadnione poczucie winy, spadek energii życiowej, niemożność odczuwania przyjemności. Zwykle najtrudniejsze chwile chory przeżywa rano, po południu i wieczorem objawy nieco łagodnieją. Jednak w ciężkiej depresji, tzw. dużym epizodzie depresyjnym, objawy utrzymują się przez całą dobę na czas dwóch i więcej tygodni. Nieleczony epizod depresji dużej trwa sześć do dziewięciu miesięcy. - Jeśli chory nie podjął leczenia, ryzyko wystąpienia kolejnego epizodu depresyjnego wynosi 20-30 proc. w ciągu 6 do 12 miesięcy i rośnie do 75 proc. w ciągu trzech lat - mówi Paweł Gałek.

Choroba nie ma jednego określonego przebiegu. Dwa główne typy to depresja endogenna o bardzo wysokim poziomie dolegliwości, często przeradzająca się w chorobę cykliczną, określana mianem zaburzeń afektywnych jednobiegunowych, oraz depresja egzogenna, zwana reaktywną, poprzedzona traumatycznym przeżyciem: śmiercią bliskiej osoby, gwałtowną zmianą sytuacji życiowej. Jest również depresja wieku podeszłego, sezonowa czy poporodowa oraz wiele innych, w zależności od bezpośredniej przyczyny czy rokowań. Innym typem depresji jest ta będąca częścią choroby afektywnej dwubiegunowej.

Głównym kryterium przewijającym się przez wszystkie jej typy jest poczucie ogromnego smutku, często występującego bez konkretnego powodu. Smutku dotkliwego, bolesnego, trwającego niemal przez całą dobę. Smutku wysysającego energię, odbierającego radość życia, uniemożliwiającego egzystencję i zajmującego myśli tak skutecznie, że człowiek staje się całkowicie lub niemal całkowicie bezproduktywny.

 

Bezsenność

W depresji zawsze występują zaburzenia snu - trudności z zasypianiem, budzenie się wielokrotnie w trakcie nocy, wczesne pobudki, ale też znaczne wydłużenie snu. W tym ostatnim przypadku mówi się o atypowym przebiegu depresji. Problemy ze snem są często jednym z powodów spotkania z lekarzem pacjenta, który wypiera swoją depresję - Najtrudniejsze wydaje się przedwczesne wybudzanie się połączone z ogromnym spadkiem nastroju. Pojawia się lęk, czarne wizje przyszłości, pacjent zagłębia się w swojej chorobie. To zwykle najtrudniejszy moment całego dnia - wylicza lekarz.

Do zachowania zdrowia dorośli muszą regularnie przesypiać minimum sześć godzin z zachowaniem podziału snu na dwie fazy: NREM, czyli snu wolnofalowego, i REM, czyli tej fazy, w której pojawiają się marzenia senne. Wytrącenie z tego rytmu prowadzi do problemów ze skupieniem uwagi, zaników pamięci, wyższej skłonności do ryzyka, a długotrwała, trwająca ponad tydzień deprywacja snu wraz z pozbawieniem fazy REM mogą prowadzić do stanów bliskich psychozie i halucynacji. Tymczasem osoby cierpiące na depresję niejednokrotnie nie mogą przespać ciągiem sześciu godzin przez wiele dni. Wraz z bezsennością pojawia się otępienie, nadwrażliwość na światło i dźwięk, często stany lękowe, a także problemy z pamięcią. Dlatego w leczeniu tak ważna jest regulacja snu, bo dopiero wówczas mózg zaczyna mieć możliwość zregenerowania się.

Z pamiętnika pacjenta
Nie mogę spać. Każdej nocy budzę się punktualnie o 2.16. To trwa już tak długo. Poniedziałek, wtorek, środa. Tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Jestem zmęczona. I to nie jest w żadnym razie przenośnia. Jestem umęczona. W nocy nie mogę spać - najpierw długo zasypiam, czasami godzinę leżę w łóżku bezskutecznie. Jeśli już uda mi się zasnąć, to znowu przychodzi ta cholerna 2.16 i muszę się obudzić. Kiedyś jeszcze leżałam w łóżku z nadzieją, że po prostu zasnę, jeśli zmienię pozycję, odkryję się lub przykryję. Teraz już się nie łudzę. Wolę wstać. Zasypiam ponownie o 3.30, czasami o 4 nad ranem. Budzę się o 6. Znowu zasypiam o 7, by musieć wstać pół godziny później. Czyli każdej nocy przesypiam 4 do 5 godzin.
W dzień chwilami odnoszę wrażenie, że zasnę na stojąco, w drodze do łazienki, albo robiąc kanapkę. Jeśli mam taką możliwość, to kładę się przekonana, że wreszcie przyszła ta chwila i w końcu zapadnę w sen. Ale nie. Budzę się w momencie, gdy moja głowa dotyka poduszki.
Tracę pamięć. Na szczęście tylko krótkotrwałą, choć nie wiem, czy mnie to uspokaja. Nie zapamiętuję niczego: czy posoliłam zupę, bo chociaż trzymam w ręku pojemnik z solą, to nie pamiętam, czy dopiero miałam go otworzyć, czy może już go zamknęłam. Nie pamiętam zadawanych pytań i kiedy orientuję się, że po raz kolejny pytam o to samo, postanawiam nic nie mówić. (...) Jeśli jadę gdzieś samochodem, mam na desce rozdzielczej karteczkę z przypomnieniem, bym zrobiła zdjęcie miejsca, w którym go zaparkowałam. Zdjęcie musi być wyraźne, z nazwą ulicy i numerem domu, żebym  w razie czego mogła wpisać dane w GPS. Ostatnio o tym zapomniałam i szukałam samochodu ponad pół godziny.

Moja wina, bardzo wielka wina

W trakcie epizodu mózg funkcjonuje ze zdwojoną siłą, choć jego praca jest zaburzona. Kołowrotek myśli powoduje, że chory wpada w pułapkę nieustannego analizowania, niemal każdemu wydarzeniu nadaje większe znaczenie, niż miało ono rzeczywiście.

W depresji zawsze występują zaburzenia snu (fot. KatarzynaBialasiewicz / iStockphoto.com)

W popularnej książce "Świadomą drogą przez depresję. Wolność od chronicznego cierpienia" zespół pod przewodnictwem psychologa klinicznego Marka Williamsa przytacza pewien test: Idziesz ulicą (...), po drugiej stronie widzisz znaną ci osobę. Uśmiechasz się i machasz do niej ręką. Ta osoba nie odpowiada w żaden sposób, jakby cię nie poznawała (...). Teraz powiedz, jak się z tym czujesz i jakie myśli oraz wyobrażenia przemykają ci przez głowę? Osoba zdrowa odpowie, że pewnie znajomy był zamyślony lub nie miał okularów i jej reakcja emocjonalna będzie zerowa. Jednak chory zacznie szukać powodu takiego zachowania. Przypomni sobie wszystko, czym kiedykolwiek mógł urazić znajomego, wyolbrzymi tę sytuację, zinterpretuje całkowicie na swoją niekorzyść. Jeśli jeszcze zdarzyło mu się coś podobnego w niedalekiej przeszłości, jego i tak niskie poczucie własnej wartości jeszcze spadnie i będzie odczuwał ogromne poczucie winy. Winy całkowicie urojonej lub nieproporcjonalnie wielkiej. W roku 1980 Philip Kendall i Steven Hollon stworzyli nawet listę negatywnych osądów najczęściej wypowiadanych przez chorujących na depresję. Wśród nich padają takie zdania, jak: jestem do niczego; zawiodłem; jestem tak bardzo rozczarowany sobą; jestem bezwartościowy, przegrany; nigdy mi się nie uda; żebym tak mógł po prostu zniknąć.

Z pamiętnika pacjenta Jestem zmęczona, przede wszystkim sobą. Moje ciało i umysł stały się różnymi bytami i często myślę, że ostatnia więź między nimi mogłaby się wreszcie zerwać. W dzieciństwie wierzyłam, że dusza to jaśniejąca struna przechodząca przez całe ciało, od głowy aż po palce stóp. Czasami śnię, że rozcinam skórę na piersiach, rozchylam żebra, odnajduję tę strunę i bez wahania ją wyrywam. W te dni budzę się spokojna. Przez moment jest dobrze, błogo, normalnie. Ale później wraca życie.
Nie wierzę już w siebie. W swoje umiejętności, w wiedzę, w odbiór rzeczywistości. (...) W moich emocjach jestem nikim, zerem, co najwyżej przyczynkiem do śmiechu, ciężarem. Wszystko jest moją winą. Ktoś nie odpisał mi na wiadomość - moja wina, pewnie mierzi go rozmowa ze mną. Ktoś nie spełnił czegoś, co obiecał - moja wina, pewnie zastosował tę obietnicę jako wymówkę, by się ode mnie uwolnić. Ktoś nie ma czasu - moja wina, pewnie po prostu nie ma go dla mnie, bo i kto chciałby go dla mnie mieć?

Wysokie koszty Jeżeli połączymy te wszystkie objawy i dodamy do nich często współwystępujące napady lękowe, to powstaje obraz choroby, która praktycznie uniemożliwia funkcjonowanie społeczne. Według statystyk WHO oraz danych ZUS depresja jest chorobą najczęściej dotykającą osoby w wieku produkcyjnym, zdecydowanie częściej kobiety niż mężczyzn. Z raportu IZWOZ Uczelni Łazarskiego z 2014 roku wynika, że ponad 80 proc. Polaków dotkniętych depresją to osoby w wieku 30-59 lat. Niesie to za sobą konkretne skutki ekonomiczne, nie tylko te związane z leczeniem, ale również z obniżoną produktywnością chorych. Średnia długość zwolnienia lekarskiego z powodu depresji to 18,6 dnia. Z danych ZUS za rok 2016 wynika, że zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania dały łącznie ponad 20 tysięcy dni absencji zawodowej, wystawiono na nie ponad 8,8 proc. wszystkich zaświadczeń lekarskich. Były również najczęstszą przyczyną pobytów w szpitalu - aż 18,5 proc. spośród wszystkich zarejestrowanych, a średnia długość hospitalizacji chorego wynosiła 17,95 dnia. Dla porównania: choroby zakaźne dawały wynik 10,32 dnia.

Według statystyk WHO oraz danych ZUS depresja jest chorobą najczęściej dotykającą osoby w wieku produkcyjnym, zdecydowanie częściej kobiety niż mężczyzn (fot. Martin Dimitrov / iStockphoto.com)
Z pamiętnika pacjenta Staram się skończyć wszystkie powierzone mi zadania, ogarnąć pracę na tyle, by nie zostawić niczego na później, bo wiem, że kiedy wojna wybuchnie, a dojdzie do tego lada moment, to nie zrobię już nic. Jeden telefon będzie przerastać moje możliwości, do napisania prostego maila będę się zmuszać godzinami, a gdy mi się już uda, to nawet tych kilka prostych zdań będę poprawiać w nieskończoność. Później przyjdzie lęk. A co, jeśli nie otrzymam odpowiedzi? Będę nagminnie sprawdzała skrzynkę, jakby to miało coś zmienić. Jeśli adresat będzie zwlekał z odpowiedzią, dopiszę sobie całą historię odrazy, jaką musi do mnie czuć, głębokiej niechęci, zniesmaczenia na sam widok mojego nazwiska. Jeśli otrzymam odpowiedź, to w pierwszej chwili ucieszę się, by za moment wpaść w panikę i zastanawiać się godzinami, czy mogę ją przeczytać. Bo co, jeśli jest negatywna? (...) Więc nie, nie otwieram maila. Później nie mogę spać w nocy, bo co, jeśli było w nim coś istotnego, co wymagało mojej natychmiastowej interwencji?
Dlatego zanim zacznie się najgorsza faza, muszę zamknąć wszystkie sprawy. Bo niezależnie jak bardzo się staram, to wróg we mnie nie pozwoli mi wykonać żadnego ruchu.

Rozwiązać nierozwiązywalne Depresję można i trzeba leczyć. Filmy i materiały edukacyjne przygotowane przez WHO w związku z tegoroczną kampanią przybliżającą wiedzę o tej chorobie podkreślają, że samoświadomość chorego, bliska współpraca pomiędzy nim, lekarzem psychiatrą, psychoterapeutą oraz rodziną przynoszą pozytywne skutki i są w stanie zapobiec nawrotom choroby lub przynajmniej wydłużyć okresy remisji.

Nieustannie pojawiają się nowe badania i odkrycia związane z leczeniem zaburzeń depresyjnych. Mówi się o pozytywnym wpływie regularnego uprawiania sportu, z Japonii przyszedł pomysł "leśnych kąpieli", praktyki relaksacyjnej wzmacniającej odporność ciała i umysłu. Coraz bardziej otwarcie wiąże się też wrodzoną kreatywność ze skłonnościami depresyjnymi. Szczególnie silnie zależność tę obserwuje się wśród osób cierpiących na chorobę afektywną dwubiegunową. Z depresją zmagało się wielu wybitnych twórców: Hans Christian Andersen, Honoré de Balzac, Ernest Hemingway czy Virginia Woolf.

Faktem bezsprzecznym jest, że depresja jest chorobą śmiertelną. Szczególnie nawracające epizody choroby afektywnej jednobiegunowej dają duże prawdopodobieństwo odebrania sobie życia. Świadomość kolejnej fali olbrzymiego cierpienia, z jakim będzie musiał zmierzyć się chory, brak wiary w realną, długotrwałą odmianę, wreszcie głęboka niechęć do samego siebie sprawiają, że śmierć wydaje się być jedynym wartym rozważenia rozwiązaniem. - Musimy wykazać się zrozumieniem wobec człowieka, który cierpi tak bardzo, że chce zakończyć to cierpienie, odbierając sobie życie. To nie znaczy, że mamy na to pozwolić. Dlatego tak istotna w leczeniu jest współpraca między lekarzem a rodziną chorego, bo to pozwala szybko wychwycić najtrudniejsze, potencjalnie samobójcze momenty. Pozwala uratować życie - wyjaśnia lekarz.

Z depresją zmagało się wielu wybitnych twórców, m.in. Ernest Hemingway czy Virginia Woolf (fot. Lloyd Arnold / Wikimedia.org / Domena publiczna / George Charles Beresford / Wikimedia.org / Domena publiczna)
Z pamiętnika pacjenta Nie boję się śmierci. To wbrew pozorom większy problem, niż mogłoby się wydawać. Lęk przed śmiercią napędza do życia, ale jeśli jesteś go pozbawiony, to co ma cię przy nim trzymać?
Któregoś dnia weszłam do sypialni i zobaczyłam dziecko śpiące na ramieniu taty. Tak spokojnie, bezpiecznie. Ucieszyło mnie to bezgranicznie. - Poradzą sobie beze mnie, w końcu mogę odejść - pomyślałam i poczułam ulgę. Prawdziwą, bezkresną ulgę. Dlatego nie, lęk przed śmiercią nie jest moim problemem. Lęk przed jego brakiem - już tak.
Wiem, że ten epizod minie tak, jak minęły poprzednie. Że któregoś dnia obudzę się i będzie troszkę lepiej. Pijąc poranną kawę na schodach przed domem poczuję słońce na twarzy, powiew wiatru we włosach. Powoli smutek zacznie ustępować. Może nawet coś mi się uda zrobić. Coś, z czego chociaż przez krótką chwilę będę zadowolona. Wrócę do książek, do filmów, do życia w całej jego różnorodności. Zauważę mężczyznę u mojego boku, choć był przy nim przez cały czas. W oczach dziecka zobaczę pytanie: czy wróciłaś? I zawstydzę się wtedy mocno, że tak długo mnie nie było. Będę starać się z całych sił nie zawieść. Choroba odejdzie na daleki plan, wmówię sobie nawet, że nigdy jej nie było, że jest tylko bladym wspomnieniem jakichś minionych lat. Ale któregoś dnia historia rozpocznie się na nowo.

*Wszystkie fragmenty "Z pamiętnika pacjenta" pochodzą z prawdziwego pamiętnika osoby chorującej na zaburzenia afektywne jednobiegunowe.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU

Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarz, redaktor, współpracownik Weekend Gazeta.pl . Wcześniej związana m.in. z "Życiem Warszawy" i "Echem Miasta".